Jak pani sądzi, co przeżywają te dzieci, które znalazły się na terenach objętych powodzią?
Lucyna Kicińska: Myślę, że ze względu na charakter i dynamikę tych zdarzeń należy mówić o różnych sposobach przeżywania tego, co się wydarzyło. W pierwszym rzędzie możemy mówić o doświadczeniu ogromnego poczucia zagrożenia i utracie poczucia bezpieczeństwa w sytuacji tych minut czy godzin, kiedy wszystkim groziło realne fizyczne niebezpieczeństwo.
Jednak należy pamiętać, że nawet jeśli ono już minęło, to część dzieci nie ma gdzie wrócić, brakuje im rzeczywistości, która je otaczała - i nie mówię tego jedynie w kontekście kryzysu bezdomności, który oczywiście także mógł być udziałem niektórych osób, ale tego, że stary, dobry świat stanął na głowie i trwa w tej pozycji. Nie ma szkoły, bo ta została zalana, nie ma bezpiecznej rutyny: lekcji, zadań domowych, zwyczajnych rzeczy, które odwróciłyby uwagę od tego, co się stało.
Dzieci i nastolatki będą potrzebowały pomocy i wsparcia dorosłych do odbudowania otoczenia i codzienności, w których znów będą mogły poczuć się dobrze.
Spotkałam się z opiniami, że te dzieci przeżyły traumę porównywalną z tą, jaka dotyka żołnierzy na wojnie.
Nie muszą tej traumy przeżywać, jeżeli my, dorośli, będziemy właściwie i adekwatnie reagować, czyli będziemy dążyli do tego, żeby otoczyć je opieką, wsparciem, pomóc im skupiać uwagę na bezpiecznych i rutynowych działaniach.
Badania pokazują, że jeżeli dorośli nie wpadają w panikę, są opanowani i stanowią źródło oparcia, to dzieciom łatwiej przetrwać nawet najcięższe chwile. Natomiast jeśli pozwolą się porwać smutkowi, poczuciu nieszczęścia i beznadziei, ich uczucia mogą natychmiast udzielić się dzieciom, które stracą jednocześnie szansę na to, żeby na kimś się oprzeć i czerpać od niego siłę. A to na nas, dorosłych spoczywa obowiązek przeciwdziałania temu, aby u dzieci nie zbudował się zespół stresu pourazowego.
Dorośli także mają prawo być straumatyzowani, zrozpaczeni i bezradni.
Pierwszy szok, pierwsza reakcja na kryzys na ogół nie jest reakcją traumatyczną, ta trauma dopiero zaczyna się rozwijać po kilku tygodniach, a później utrwalać. Pierwszą odpowiedzią na kryzys jest w wielu sytuacjach mobilizacja i rolą otoczenia jest to, aby pomóc osobom, które są dotknięte przez skutki powodzi, przejść z fazy mobilizacji do fazy adaptacji do nowych warunków. Rozpacz, bezradność, szok to są naturalne reakcje, ale to nie znaczy, że inni ludzie mają tylko patrzeć ze współczuciem i na te reakcje nie reagować – nie na tym polega wsparcie. Mając na myśli dobro ich, ale też dobro ich dzieci, dajmy im trochę czasu na poradzenie sobie ze swoimi emocjami, odbudowanie poczucia bezpieczeństwa, ale nie pozwólmy im się zagłębić w rozpaczy.
Kto ma wspierać tych dorosłych, żeby mogli stanowić wsparcie dla swoich dzieci?
Wszyscy, którzy są w ich otoczeniu – dalsza i bliższa rodzina, sąsiedzi, lokalna wspólnota, ale także np. nauczyciele, szkolni specjaliści, psycholodzy. Należy tu jednak mieć na uwadze, że każda osoba, która będzie źródłem wsparcia, ci wszyscy pomagacze i ratownicy, oni także muszą mieć swoje źródła wsparcia, bo inaczej się szybko wypalą i staną się bezradni.
Co zrobić, jak rozmawiać, żeby przywrócić im poczucie bezpieczeństwa i normalności?
Przede wszystkim stworzyć bezpieczną przestrzeń do rozmowy, zachęcić do niej, do zadawania pytań – co jest szczególnie ważne w stosunku do dzieci, bo to w nich buzuje mnóstwo pytań bez odpowiedzi.
Warto w tych rozmowach wykorzystywać zasady pierwszej pomocy emocjonalnej, które powstały właśnie po to, żeby pomagać osobom będącym ofiarami kataklizmów, klęsk żywiołowych czy konfliktów zbrojnych. Pierwsza pomoc emocjonalna tak samo jak pierwsza pomoc przedmedyczna nie wymaga wielkich specjalistycznych kwalifikacji i może być skierowana zarówno wobec dzieci, dorosłych, jak i seniorów. Składa się z czterech etapów, czterech Z.
Pierwszy – Zauważ. Nie czekaj, aż ktoś do ciebie przyjdzie i poprosi o pomoc, to ty rozejrzyj się wokół siebie i zaproś do rozmowy. Drugi – Zapytaj, o emocje, o samopoczucie, spróbuj dowiedzieć się, co jest dla twojego rozmówcy najtrudniejsze, co go najbardziej trapi, czy pracuje nad swoimi emocjami, w jaki sposób, a może już sięgnął po profesjonalną pomoc – musimy wiedzieć, na jakim jest etapie, żeby móc adekwatnie zareagować w kolejnych etapach pierwszej pomocy emocjonalnej.
Następne Z to Zaakceptuj - wszystko, co usłyszysz - nawet najtrudniejsze emocje. Ważne, żeby nie podważać uczuć, myśli czy niepokojów rozmówcy. Jeśli ktoś powie ci, że się boi, nie zaprzeczaj, mówiąc, że nie ma się już czego bać, bo woda przecież już odeszła. Powiedz raczej, że to naturalne, iż odczuwa lęk, jeżeli życie twojego rozmówcy tak bardzo się zmieniło w jedną chwilę, a także podkreśl, że dobrze się stało, iż ci o tym powiedział. Jak słyszymy o trudnych emocjach, nie przyśpieszajmy procesu powrotu do homeostazy, bo to nie o nasz komfort psychiczny tu chodzi. To naturalne, że chcemy, żeby negatywne emocje zniknęły, musimy jednak dać czas naszemu rozmówcy, żeby sam mógł je oswoić.
I teraz czas na czwarte Z – Zareaguj, to znaczy poszukaj razem z tą osobą rozwiązania jej problemów, ale nie dawaj jej gotowego wyjścia. Tym środkiem zaradczym może być rozmowa sama w sobie, ale może okazać się, że niezbędna będzie propozycja poszukania profesjonalnej pomocy, gdy nasze wsparcie okaże się niewystarczające. Nie należy się tego wstydzić, nie jesteśmy fachowcami od wszystkiego. Ratownik pierwszej pomocy emocjonalnej jest jak ratownik pierwszej pomocy przedmedycznej. Jeśli ktoś w naszej obecności dostanie udaru, zadzwonimy po pogotowie, nie będziemy się zastanawiać, w jaki sposób przeprowadzić operację udrożnienia arterii krwionośnych w mózgu. Ale jeśli ktoś zasłabnie, bo mu spadła glukoza, nie będziemy wzywać karetki, wystarczy, że damy się mu napić soku.
Co w pierwszej pomocy emocjonalnej powinno być takim sygnałem alarmowym, żeby „wzywać karetkę”?
Trudno to wyrazić w kilku zdaniach, ale czerwona lampka powinna się nam zapalić, jeśli emocje przeżywane przez naszego rozmówcę są tak silne, że doznaje ataków paniki, ma poczucie utraty kontroli nad swoim życiem, doświadcza zaburzeń snu (bezsenność albo ucieczka w sen), przejawia brak możliwości zarządzania treścią myśli, wspomnień. Do tego powinniśmy zwrócić uwagę na płaczliwość, bardzo duże rozdrażnienie, chwiejność nastrojów.
Jest jeszcze jedna rzecz, która powinna nas zaalarmować – dotycząca zarówno dzieci, nastolatków, jak i osób dorosłych - to nadmierne, ponad siły, angażowanie się w akcje pomocowe, do padnięcia na twarz, kompletnego wyczerpania. To może być mechanizm obronny, który z jednej strony ma przyspieszyć proces odbudowania poprzedniego życia, a z drugiej – jest ucieczką od swoich emocji i myśli. Taka osoba także potrzebuje pomocy, pewnego wyhamowania. Powiedzenia jej: zatrzymaj się na chwilkę, trzeba zrobić plan, bo bez niego się pogubimy. Musimy się przygotować na maraton przy wychodzeniu ze skutków powodzi, to nie będzie sprint, więc należy rozłożyć siły na wiele miesięcy, a może i na lata.
Czego nie powinniśmy mówić, rozmawiając z młodym człowiekiem w kryzysie?
„Na pewno nie jest tak źle, jak opowiadasz”. „Zobaczysz, na pewno będzie dobrze”. „Inni jakoś tego nie przeżywają tak jak ty”. To są słowa kompletnie nieskuteczne i są przez osobę w kryzysie odbierane jako brak zrozumienia i zainteresowania. A przecież nie po to je wypowiadamy. Lepiej po prostu bądźmy z młodym człowiekiem, zajmijmy go czymś, odetnijmy od obrazków z powodzi nieustannie pokazywanych przez media, które mogą wtórnie traumatyzować.
Dobrze będzie powrócić, na tyle, na ile się da, do codziennej rutyny, ale także zaangażować dziecko do zadań mających na celu odzyskiwanie wspólnego poczucia bezpieczeństwa, na przykład w jakieś drobne prace porządkowe – niech ono ma też swój wkład. Rozmawiajmy z nim o przyszłości, o tym, jak będzie wyglądał jego pokój, zaplanujmy kolejne dni – to także przywraca poczucie bezpieczeństwa oraz, co równie ważne, daje poczucie sprawczości. Natomiast jeśli widzimy, że rodzic nie potrafi dać dziecku poczucia bezpieczeństwa i sprawstwa, to musimy się zająć także rodzicem, żeby go wzmocnić i pomóc powrócić do swojej roli.
Nie uważa pani, że ta powódź w jakiś sposób dotknęła psychicznie nie tylko osoby, które bezpośrednio się z nią zderzyły, ale i całe społeczeństwo?
Coś w tym jest. W zeszłym tygodniu w szerszym gronie, m.in. z udziałem przedstawicieli MEN, zastanawialiśmy się nad tym, czy nie przydałaby się nam duża, społeczna debata o tym, że nie jesteśmy omnipotentni, nie kontrolujemy żywiołów i wszelkich zjawisk przyrody, musimy się z tym pogodzić oraz nauczyć działać w warunkach kryzysowych.
W ciągu zaledwie ostatnich czterech latach dostaliśmy trzeci bardzo poważny cios, który powinien nam to uświadomić. Pierwszym była epidemia koronawirusa, drugim wojna w Ukrainie, a teraz mamy powódź.
Każde z tych zdarzeń wywróciło nasze życie, a przecież rozmaite kryzysy były, są i będą częścią naszego życia. Więc zamiast usypiać czujność, powtarzać, że jesteśmy najbardziej rozwiniętym gatunkiem na Ziemi, pora sobie uświadomić, że jesteśmy częścią przyrody i głupi wirus potrafi nas zabić albo przypadkowo sformowany niż genueński jest w stanie wywrócić życie tysięcy ludzi do góry nogami.
Trzeba przygotować się na następne kryzysy. Np. w Japonii i w Turcji dzieci od najmłodszych klas są uczone, jak się zachować w razie wystąpienia trzęsienia ziemi. Tak więc na tych terenach Polski, gdzie najczęściej dochodzi do powodzi, także powinno się wdrożyć „edukację powodziową”, być może w ramach nauki o zdrowiu. Bo choć sam kryzys, np. w postaci powodzi, jest niekontrolowalny, to nasze zachowanie w jego obliczu jak najbardziej.
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Strefę Edukacji codziennie. Obserwuj StrefaEdukacji.pl!
Źródło: PAP
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?