Spis treści
Jak dzieci chodziły do szkoły w dawnych czasach? Samodzielnie!
Uczniowie w czasach PRL najczęściej musieli sami dotrzeć do szkoły. Nie podwoził ich prywatny szofer (czyt. „jeden z rodziców”). O ile szkołę miało się blisko i wystarczyło przejść kilka ulic w mieście, nie sprawiało to większego trudu. Chociaż, kiedy dzieci skusiły się na poszukiwanie skrótów, to na przykład przeskakując przez miedzę, potrafiły umoczyć nogę w kałuży czy potargać misternie zapleciony wcześniej warkocz.
Z komunikacją publiczną bywało różnie. Nie zawsze jeździła „jak w zegarku”. Niektóre gminy organizowały szkolne autobusy np. dla dzieci z okolicznych wsi. Okazuje się, że przy dobrym wsparciu nawet w największe zimy udawało się przedrzeć przez śniegi.
Kreatywne i odważne dzieci mogły liczyć na podwózkę autostopem. To było jak wygrana na loterii, szczególnie gdy panował środek zimy. Dzisiaj taki pomysł uznalibyśmy za niebezpieczny. Rodzice nie zgodziliby się także, aby ich dziecko maszerowało do szkoły kilka kilometrów w jedną stronę poboczem drogi.
Dzieci i młodzież, które musiały dostać się do szkoły oddalonej o kilka lub kilkanaście kilometrów, miały pod górkę. Często dosłownie! Jak widać na załączonej fotografii.
Tak drogę do szkoły wspominają dzisiejsze seniorki
Pani Zofia, nasza czytelniczka opowiada, że ze szkolnych lat bardzo miło wspomina drogę do szkoły i z powrotem. Wychowała się w niewielkiej miejscowości w ówczesnym województwie wrocławskim. Szkołę podstawową ukończyła w 1967 roku.
Miałam do szkoły i blisko, i daleko. Zależy, którą drogą szłam. Za moim rodzinnym domem były pola, a za nimi pas drzew, mleczarnia, ulica i szkoła. Widać ją było z naszych okien. Ale pola były długie i często mokre. Nie było tam drogi, nawet takiej polnej. Trzeba było więc iść miasteczkiem dookoła, tak z 50 minut w jedną stronę. A przez pola o połowę tego czasu krócej! I, kiedy było ciepło i sucho, cała gromada dzieciaków tamtędy biegała do szkoły – wspomina pani Zofia
.
Z opowiadań naszej czytelniczki wiemy, że wybór drogi na skróty czasami mógł się skończyć potarganą fryzurą, zniszczonymi rajstopami czy zachlapanym ubraniem. „Młodszym dzieciom to nie przeszkadzało” – dodaje pani Zofia.
Im byłam starsza, tym bardziej wolałam wyglądać dobrze i spacerowałam z koleżankami przez miasteczko. Zawsze było przy tym dużo śmiechu i ploteczek – wspomina seniorka.
Zapytana o pomoc rodziców w dotarciu do szkoły pani Zofia odpowiada, że rodzice od rana byli zajęci swoją pracą. A jej obowiązkiem było się wyszykować i iść do szkoły. „Tak było, od kiedy pamiętam”.
To było normalne, że szło się do szkoły samemu. Ja chodziłam z dużą grupą dzieci, bo miałam rodzeństwo i sąsiadów w podobnym wieku. Nie pamiętam, żeby kogoś rodzice odprowadzali – dodaje.
Uczniowie, których domy były oddalone od szkoły o więcej niż kilka czy kilkanaście kilometrów np. z okolicznych miejscowości, największe wyzwania mogli mieć jesienią i zimą. Autobusy międzymiastowe jeździły rzadko, spóźniały się. A to i tak nie był transport idealny np. od przystanku obok domu do przystanku pod szkołą.
Pani Maria, czytelniczka z Paczkowa (woj. opolskie) której prawnuki dziś jeżdżą do szkoły samochodem, wspomina, że na przystanek autobusowy szła piechotą do sąsiedniej wioski. Tam wsiadała do autobusu i jechała około 40 minut do miejscowości, w której znajdowała się jej szkoła średnia. Autobusów na dobę było cztery. Nie raz się spóźniały. Wtedy z siostrami łapała stopa lub szły piechotą.
Nie pójście do szkoły to było jedno z naprawdę ostatecznych rozwiązań. Bo jak się z tego potem wytłumaczyć? Latem to nawet można było spacerować. Ale najciężej było zimą. Dzisiaj nie wiecie, co to znaczy zima...śnieg po kolana, mróz -15 stopni. W domu piece kaflowe w każdym pokoju. Po szkole trzeba było napalić, przed snem napalić. Wody nagrzać, aby się umyć. Oj, droga do szkoły nie była moim największym problemem – wspomina z uśmiechem pani Maria
Drogę do szkoły dziś dzieci pokonują samochodem lub autobusem
Obecnie coraz mniej dzieci i młodzieży chodzi do szkoły samodzielnie. Rodzice podwożą dzieci w drodze do pracy. Dotyczy to szczególnie tych dzieci, które mieszkają daleko od szkoły lub pod miastem.
W przypadku szkół rejonowych gminy oferują transport i szkolne autobusy dla uczniów. Rodzice dzieci z niepełnosprawnością mogą się starać w gminie o refundację kosztów dowozu do szkoły i z powrotem do domu lub też skorzystać z opcji dowozu organizowanej przez gminę.
W miastach, w których dobrze funkcjonuje komunikacja miejska, sporo dzieci i młodzieży, szczególnie starszych klas szkoły podstawowej i uczniów szkół ponadpodstawowych korzysta z tanich biletów miesięcznych, lub komunikacji darmowej dla uczniów danej gminy (np. we Wrocławiu) i dojeżdża do szkół samodzielnie tramwajem, czy też autobusem.
Niestety nie każde miasto posiada wystarczająco dobrze funkcjonującą komunikację miejską, aby zapewnić młodzieży elastyczne, szybkie i tanie połączenia. Wtedy pomóc muszą rodzice i zawieść dzieci do szkoły, a potem je odebrać.
O ile szkoła nie jest w zasięgu maksymalnie kilkunastominutowego spaceru, dzieci rzadko korzystają z opcji roweru czy spaceru ze znajomymi.
Dzisiejsi seniorzy wspominają drogę do szkoły przez pryzmat walki z niepogodą, długich rozmów z przyjaciółmi, żartów i wygłupów kolegów. Wspomnienia obecnej młodzieży z drogi do szkoły to migające za szybą samochodu krajobrazy i rozmowy z rodzicami.
W dzisiejszym zabieganym świecie, kiedy uczniowie spędzają w szkole wiele godzin, może to być jedna z nielicznych chwil w ciągu dnia na swobodną rozmowę.