Spis treści
Studenckie wyzwania. Daleko od domu
Dla wielu świeżo upieczonych studentów, rozpoczęcie nauki daleko od domu, to duże wyzwanie. Dla tych, którzy pochodzą z mniejszych miast i wiosek, wyjazd na studia to prawdziwa rewolucja.
- Wyjazd na studia 90 km od rodzinnego domu początkowo był bardzo stresujący. Nie należałam do tych odważnych, którzy przebojem idą przez życie. Nie znałam Bydgoszczy, a w telefonach komórkowych nie było jeszcze map od Google, przynajmniej nie w moim - wspomina Agata. - To był 2007 rok. Mieszkanie z obcymi ludźmi, chodzenie na uczelnię z planem miasta w torebce. Jednocześnie to był ważny czas uczenia się samodzielności i poznawania siebie, zaczynania na nowo bez obciążeń dotychczasowych kompleksów, bo tu przecież nikt o nich nie wiedział.
Dziś rzeczywiście niemal każdy ma w smartfonie mapy i dotarcie do celu z elektronicznym przewodnikiem jest dużo łatwiejsze. Współcześni studenci jednak również mają na co narzekać.
- Nie dostałam miejsca w akademiku. Trzeba było szukać stancji. Wynajmuję mieszkanie z 6 innymi osobami. Nie jest tanio i nie jest komfortowo, bo to ciągłe zamieszanie i bałagan - mówi Dominika, studentka z Poznania.
- Bardzo dobrze wspominam czasy studenckie, chociaż początki nie były łatwe, bo wybrałam studiowanie w stolicy, która znajduje się jakieś 300 km od mojej rodzinnej miejscowości. Na studiach miałam znajomych, z którymi na każdym okienku pomiędzy zajęciami chodziłam do stołówki. Pierogi za 6 zł, to był obiad na naszą kieszeń. A jedzeniu towarzyszyły gorące dyskusje o języku (studiowałam polonistykę) i różnych innych sprawach - opowiada Magda, z całkiem jeszcze świeżym dyplomem magistra w kieszeni.
Los na loterii wygrali ci, którzy na zajęcia dojeżdżają najwyżej tramwajem, a obiady nadal gotuje im mama. - Tak właśnie było u mnie. Studiowałam w Warszawie, mieszkałam z rodzicami. Miałam bardzo dobrą sytuację. Był też czas na rozwijanie pasji. Właśnie na studiach zaczęłam śpiewać w chórze. Najpierw klasycznym, z którym mogłam koncertować po Polsce i za granicą. Później gospelowy, ale to już pod koniec studiów - dopowiada Marta z Warszawy, mama tegorocznej maturzystki.
Codzienność studenta: notatki, kserówki
Dzisiejszym 40-latkom studia i studiowanie kojarzą się z... kserówkami. - Były spore kłopoty z dostępnością podręczników. Kserowaliśmy więc całe książki na studia. Nikt się wtedy nie przejmował prawami autorskimi. Liczyło się, aby zdobyć materiały do nauki - wspomina Patrycja.
Rzeczywiście, dwie dekady temu przed licznymi punktami ksero ustawiały się długie ogonki studentów. Poza podręcznikami kserowano namiętnie naukowe artykuły i oczywiście notatki skrupulatnych kolegów.
- Dla mnie tylko szczytem było kupienie własnych notatek z ekonomii. Ktoś ode mnie pożyczył notatki. Nie oddał ich, a potem kserował i sprzedawał innym studentom. I ja te notatki kupiłam. Tak, te same, które pilnie spisywałam na każdym wykładzie. Wiedziałam jednak, że niektórych zagadnień brakuje - a przedsiębiorczy student szedł w zaparte i przekonywał kolegów, że to jest kompletny zestaw, idealny na zbliżający się egzamin - opowiada Marta.
Poranne wykłady. Jak wstać na ósmą?
Tam, gdzie po sali krążyła lista obecności, zwykle na zajęciach meldował się komplet studentów. Jeśli wykładowca obecności nie sprawdzał, bywało, że dzielił się wiedzą z opustoszałym audytorium. I to się nie zmieniło. Małym zainteresowaniem cieszą się przede wszystkim poranne wykłady. Nie od dziś wiadomo bowiem, że najlepszym czworonożnym przyjacielem studenta jest łóżko, a student szczęśliwy, to student śpiący.
- Miałam szczęście do wspaniałych wykładowców, którzy byli naprawdę zaangażowani i zarażali pasją do literatury. Chociaż muszę przyznać, że nie zawsze udało się wstać na wykład na 8 rano. W mojej grupie znajomych miałam też koleżankę, z którą wzajemnie wspierałyśmy się przez całe studia. Kiedy jedna wątpiła („Na pewno tego nie zdam! Już nie wiem czego się uczyć”), to druga ją pocieszała („Tyle już przeszłyśmy, to zdamy też ten egzamin”). A później w dniu obrony zadowolone robiłyśmy sobie zdjęcia przed budynkiem wydziału. Tak było, jeżeli chodzi o obronę licencjatu, bo magisterkę broniłam już w czasach pandemii, przed komputerem - mówi polonistka Magda.
- Byli jednak wykładowcy, do których na poranne wykłady szło się zawsze - zaznacza Marcin, który przed 30 lat temu studiował kulturoznawstwo we Wrocławiu. - Nie było ważne, jak wyglądały poprzednio dzień czy noc, na wykładach trzeba było być. I to nie ze względu na listę obecności, ale z szacunku do wiekowego profesora. Co prawda dziś zastanawiam się, w jakim stopniu ten szacunek wyrażali swoją obecnością nieprzytomni, przysypiający i mocno wymięci studenci. Wtedy jednak wiedzieliśmy jedno, że choćby na czworakach - na te wykłady trzeba przyjść.
Studenckie imprezy. Zarwane noce i zabawa do białego rana?
Jeśli ktoś liczy na to, że studiowanie to jedna, nieprzerwana impreza - srogo się zawiedzie. Może na początku ci, którzy wyrwali się spod opiekuńczych skrzydeł mamy, korzystają z braku kontroli. Z czasem jednak okazuje się, że zarywanie nocy nie służy nauce, a wydane na piwo fundusze to te same, za które student miał kupić obiad.
- Początkowo rzeczywiście wielu osobom wydaje się, że studiowanie to przede wszystkim zabawa. Szybko jednak wracają na ziemię - mówi Mateusz, student prawa z Krakowa. - Po pierwsze, pieniądze nie rosną na drzewach, aby wydawać, trzeba je zarobić. Jeśli ktoś późnym wieczorem układa towar w markecie i zarabia parę groszy, to potem niechętnie wydaje pieniądze. Inaczej niż jeszcze niedawno kieszonkowe od rodziców.
- Nie ma mowy o wielkim imprezowaniu nawet na początku. Przynajmniej u nas, na medycynie. Od pierwszych zajęć jest mnóstwo nauki. Kto nie da rady, ten obleje egzaminy i pożegna się z marzeniami o byciu lekarzem - podkreśla Iza z Wrocławia. - To oczywiście nie znaczy, że jesteśmy święci i tylko siedzimy w książkach. Ale wszystko trzeba robić z umiarem.
A jak było kilkanaście lat temu? - Biegałam z zajęć na zajęcia, od trzeciego roku łącząc dwa kierunki studiów i prowadzenie audycji informacyjno-publicystycznej w studenckim radiu. Miałam też szereg innych dodatkowych zajęć, na ostatnim roku również pracę zawodową. To był bardzo intensywny czas, nie miałam czasu na imprezowanie, byłam bardzo zmęczona... ale czy żałuję i coś bym zmieniła? Zdecydowanie nie - zapewnia Agata.
Czy studiowanie jest fajne? Warto być studentem?
„Warto studiować. To prawdziwa szkoła życia. Nauka samodzielności. Czas, kiedy nawiązujemy liczne znajomości. Zawiązują się prawdziwe przyjaźnie. Niejeden na studiach znalazł miłość życia. To również dobry czas na poznanie samego siebie” - zapewniają nasi rozmówcy.
Jest jednak w byciu studentem jeszcze coś wyjątkowego - i tego szczególnie studentom zazdroszczą ich młodsi koledzy. To długie, 3-miesięczne wakacje.
- O, tak! Wakacje są genialne! Nigdy nie miałam „kampanii wrześniowej”, starałam się zaliczać wszystko w terminach zerowych, żeby jak najwcześniej rozpocząć wakacje nad wodą. Pracowałam jako przewodnik grup kajakowych. Bywało, że byłam pełne 3 miesiące na wodzie. To był cudny czas - wzdycha z nostalgią Marta.