Spis treści
- Kiedy cały świat jest szkołą, a nie szkoła całym światem, czyli rzecz o worldschoolingu
- Wspólnie przez świat z Zuzą, Bartkiem i Szymkiem. „Edukacja jest wszędzie”
- Worldschooling z Tytusińskimi. „Co byś powiedziała, jakbyśmy sprzedali wszystko i wyjechali?”
- Edukacja w wolności i w zgodzie z przyrodą. „Inwestujemy w dzieci przeżyciowo”
Kiedy cały świat jest szkołą, a nie szkoła całym światem, czyli rzecz o worldschoolingu
Nie ma chyba przesady w stwierdzeniu, że worldschooling w nieco innym kształcie był z nami od zawsze. W końcu łacińskie słowo „schola” znaczy tyle co „wypoczynek, wolne”, a my zdążyliśmy już chyba zapomnieć, że właśnie w momencie, gdy dziecko ma przestrzeń na nieskrępowany rozwój i podążanie za własnymi zainteresowaniami, jakoś tak mimochodem, edukacja dzieje się sama. I niekiedy dzieje się paradoksalnie dużo bardziej poza murami szkoły, w świecie.
Szukając definicji worldschoolingu, możemy natrafić na taką: „to ruch edukacyjny, głoszący, że nie ma lepszego wykształcenia niż przez doświadczanie i interakcję z otaczającym światem”. Trudno nie zgodzić się z tymi słowami. Kiedy jednak słuchałam trzech opowieści o worldschoolingu, w głowie miałam myśl wypowiedzianą przez Eli Gerzon: „Worldschooling jest wtedy, gdy cały świat jest twoją szkołą, a nie szkoła twoim całym światem”.
Wspólnie przez świat z Zuzą, Bartkiem i Szymkiem. „Edukacja jest wszędzie”
Zuza i Bartek śmieją się, że obecnie do szczęścia potrzeba im tylko słońca i… internetu. Dwa lata temu razem z czteroletnim wówczas synem postanowili opuścić deszczowy Londyn i ruszyć w niezwykłą podróż. On pracował zdalnie w branży IT, ona – wspierała rodzinny biznes. Jedyną przeszkodą była tylko edukacja dziecka.
– Zaczęliśmy szukać alternatywy i trafiliśmy na nią w Polsce. Zapisaliśmy Szymka do Szkoły w Chmurze. Dzięki temu mogliśmy wyruszyć ze spokojną głową w podróż, mając świadomość, że ten aspekt formalny edukacji Szymka jest zapewniony – opowiada Zuza, mama chłopca.
Szymek dumnie więc wkroczył, z towarzyszącymi mu rodzicami, do szkoły, którą jest cały świat. Nauka tu może wygląda różnie. Oprócz jednego tradycyjnego podręcznika do języka angielskiego i materiałów online z macierzystej szkoły chłopiec uczy się w podróży – podczas hikkingu czy zwiedzania.
– Ostatnio byliśmy w Australii, trzydzieści dni spędziliśmy w kamperze, tam mieliśmy wielogodzinne odcinki drogi, więc żeby zabić czas, uczyliśmy się przez zabawę – mówi Bartek, tata Szymka. – Dodajemy, odejmujemy, a ostatnio nawet mnożymy. I u nas dzieje się to przy okazji. Nie siedzimy z książkami przy biurku i nie liczymy słupków, ale np. wykorzystujemy lego, żeby uczyć dodawania. Kiedy idziemy na trekking, to też się przy okazji uczymy.
– Liczymy drzewa, samochody, bawimy się w „kto więcej naliczył białych” – dodaje Zuza. – Tak naprawdę edukacja jest wszędzie, więc wykorzystujemy każdą okazję do nauki, ale nie tak, że jest godz. 9.00, to trzeba usiąść do matematyki. Podążamy za duchem dowolności.
Jak zaznaczają rodzice Szymka, worldschooling dał ich synowi wiele okazji do doświadczenia świata, których nie miałby, gdyby chodził do tradycyjnej szkoły czy klasycznej edukacji domowej. Edukacja w podróży to też jedyna w swoim rodzaju lekcja geografii, przyrody i biologii.
Zuza i Bartek opowiadają, że nauka w podróży dzieje się „przy okazji”, mimochodem i jest ona bardzo namacalna. Szymek odwiedzając Sycylię, obserwował pył wulkaniczny z Etny, a podróżując po Australii, dowiadywał się, kim są torbacze i dlaczego koala w rzeczywistości nie jest misiem. Mógł ten pył i tę koalę zobaczyć na własne oczy.
– Szymek jest bardzo zainteresowany zwierzakami, więc my o nich czytamy, dowiadujemy się takich rzeczy, których, będąc w domu, trudno by nam było się dowiedzieć, ale przede wszystkim możemy je zobaczyć – opowiada Zuza.
– Jeżeli doświadczenie połączy się z wiedzą, to dużo łatwiej jest coś zapamiętać – dopowiada Bartek.
Plusy worldschoolingu? Jest ich naprawdę sporo, jak przekonują nasi rozmówcy. Oprócz twardej wiedzy zdobywa się też praktyczne, życiowe kompetencje. Rodzice Szymka wskazują chociażby na takie jak czytanie mapy, umiejętność planowania czy wyszukiwania informacji.
– On tak naprawdę uczy się tego każdego dnia – mówi Zuza.
Każdego dnia i w (prawie) każdym kraju, a ekipa „Wspólnie przez świat” zwiedziła ich już naprawdę sporo. Zuza, Bartek i Szymek – jak sami mówią – podróżują w stronę słońca. Swoją wyprawę rozpoczęli od Włoch. Później zwiedzili Hiszpanię, Emiraty Arabskie, Tajlandię, Kambodżę, Stany Zjednoczone, Meksyk, Kolumbię, RPA, Tanzanię, Zimbabwe, Zanzibar, Dubaj, Australię i Bali. W planowaniu ich podróży nie ma sztywnych zasad.
– W danym kraju jesteśmy około miesiąca – opowiada Zuza. – To jest według nas minimum, żeby zwiedzić kraj i móc stwierdzić, czy nam się podoba, czy nie. Ale nie ma reguły. Do Meksyku pojechaliśmy na dwa-trzy tygodnie, a zostaliśmy dwa miesiące, bo tak nam się spodobało.
Między państwami podróżują samolotami, a w samym kraju – lokalnym transportem, by być blisko danej społeczności. Śpią w mieszkaniach, hotelach, hostelach, a niekiedy także w pokojach czy kamperach. Ale worldchooling to nie tylko piękne widoki i nauka przez doświadczenie. Nie brakuje też wyzwań i trudności. Na przykład, kiedy dziecko wyląduje w szpitalu i potrzebna jest natychmiastowa operacja.
– Taka sytuacja nam się przytrafiła i całe szczęście mieliśmy wykupione ubezpieczenie, które pokryło koszty operacji – mówi Zuza. – O tyle dobrze, że to wszystko wydarzyło się w Dubaju, gdzie jest bardzo dobra opieka medyczna. Ta sytuacja pokazała nam też, jak ważne jest wspieranie się nawzajem.
A minusy worldschoolingu? Rodzice dostrzegają jeden.
– Brakuje długotrwałego kontaktu z rówieśnikami – mówi Zuza. – Dziś spotkaliśmy się ze znajomymi, którzy mają dwójkę dzieci, Szymek przepadł w zabawie, to był cudowny czas. Ale w podróży i przy takim trybie życia, w którym my funkcjonujemy, nie ma opcji na zbudowanie długotrwałej relacji z innymi dziećmi.
– U mnie w pracy często pytają, jak u Szymka z umiejętnościami społecznymi. Ja zawsze odpowiadam, że bardzo dobrze. On jest otwarty na ludzi, właśnie dzięki podróżom. Ale problem jest z długotrwałymi relacjami – dodaje Bartek.
Między innymi właśnie dlatego ekipa „Wspólnie przez świat” wkrótce planuje się na chwilę zatrzymać i zamieszkać w Hiszpanii, choć, jak podkreśla, podróżować nie przestanie nigdy. Patrząc na potrzeby dziecka Zuza i Bartek postanowili zapisać tam syna do szkoły międzynarodowej. Pod koniec naszej rozmowy pojawia się i sam zainteresowany. Szymek, bacznie się przysłuchuje. Jedno wypowiedziane przez niego zdanie, odnoszące się do rychłego rozpoczęcia nauki w placówce („I właśnie tego nie chcę”) pokazuje, jak dobrze czuje się w roli młodego worldschoolera.
Worldschooling z Tytusińskimi. „Co byś powiedziała, jakbyśmy sprzedali wszystko i wyjechali?”
Cztery szerokie uśmiechy, czworga szczęśliwych ludzi pojawiają się na ekranie monitora. To Mariusz, Kamila i ich córki Maja (12 l.) i Zuzia (10 l.), działający w internecie jako „Tytusińscy – możesz wszystko”. Mariusz od zawsze marzył, by podróżować. Chciał swoim dzieciom pokazać cały świat. Jak sam jednak przyznaje, łatwo wpaść w schematyczne myślenie o życiu tradycyjnej polskiej rodziny, zamknięte w ramach etapów edukacji i kolejności „chrzest – komunia – bierzmowanie”. Przełomem był lockdown i zobaczenie, że można pracować i uczyć się zdalnie.
– Wtedy pomyślałem, że wszystko jest możliwe – opowiada Mariusz. – Zacząłem szukać alternatywy, szkoły online, dzięki której moglibyśmy żyć po swojemu, tak jak podpowiada serce i rozum. I tak trafiłem na Centrum Nauczania Domowego.
Kiedy pojawił się pomysł, a alternatywy dotyczące edukacji i przeformułowania firmy na zdalną odnalezione, Mariusz stanął przed kolejnym wyzwaniem. Jak opowiedzieć o tym rodzinie, by się zgodziła?
– Usłyszałam: „Kama, a co byś powiedziała, jakbyś sprzedali wszystko i wyjechali?”. Pierwszą moją reakcją było: „Ale jak? Chyba zwariowałeś?!” – śmieje się Kamila. – To było dla mnie nieosiągalne. Najbardziej martwiłam się o edukację, bo wiadomo, że inne sprawy da się załatwić, ale jak mamy tak nagle zabrać dzieci ze szkoły? Jak one się poczują, gdy my je zabierzemy od koleżanek?
Okazało się jednak, że Maja i Zuzia bardzo entuzjastycznie podeszły do pomysłu rodziców.
– Jak zobaczyły plażę na Hawajach, to powiedziały: „A kiedy jedziemy?” – opowiada Mariusz.
Zaczął się czas przygotowywań. Powstał plan podróży. Dopełnianie formalności w szkole i w pracy. Wszystko nie stało się z dnia na dzień, ale trwało dwa lata. Wielka wyprawa rozpoczęła się od Europy, później był czas na Bliski Wschód, Półwysep Arabski i Azję. W tym czasie dziewczynki uczyły się zdalnie, a rodzice zdalnie pracowali.
– Nie zawsze jest kolorowo, to trzeba podkreślić – mówi Mariusz. – Są problemy w pracy i trudności dnia codziennego.
– Dziewczyny uczyły się w formie online, a my tak pracowaliśmy – dodaje Kamila. – Spędzaliśmy ze sobą 24 godziny na dobę, potrzebowaliśmy czasu na pobycie osobno, i my, i dziewczynki.
Pomimo trudności, było wiele okazji do kreatywnej nauki. Lekcja pierwsza? Elastyczność i przyzwyczajanie się do zmian.
– Podróżując, uczymy dzieci, że zmiany w życiu nie są niczym strasznym, są normalne. Mam nadzieję, że właśnie dzięki podróżom dziewczynki będą umiały wyjść poza strefę komfortu i poprowadzić swoje życie ku lepszej przyszłości, jeśli zauważą, że takiej zmiany potrzebują – opowiada Mariusz.
Zmian było naprawdę sporo, bo „Tytusińscy” w jednym miejscu zostawali przez około dwa tygodnie, a odwiedzili już Czechy, Słowację, Węgry, Słowenię, Chorwację, Włochy, Francję, Danię, Holandię, Hiszpanię, Niemcy, Austrię, Szwajcarię, a także – jak wylicza Maja – Dubaj, Indie, Malediwy, Malezję i Tajlandię.
Było więc dużo szans na naukę przez doświadczenie, jak chociażby stworzenie projektu o wulkanach i trzęsieniach ziemi, korzystając nie tylko z książek, ale też samodzielnie (no, może z pomocą taty) nagranych ujęć w Gran Canarii i Lanzarote.
Maja i Zuzia uczyły się przełamywania własnych barier. Największym tego sprawdzianem była historia, którą cała rodzina opowiada z dużymi emocjami – pływanie z rekinami na Malediwach. Najpierw pojawił się strach i wątpliwości, ale udało się, do dziś dziewczynki wspominają to, jaką najlepszą ze swoich przygód.
– Mnie podróże najbardziej nauczyły odwagi – stwierdza Zuzia. A Maja dodaje: - Po tym, jak pływałam z rekinami, to już wszystko byłam w stanie zrobić. Na przykład pomimo tego, że boję się skoczyć z klifu, to i tak skaczę. Ostatecznie skoczyłam cztery razy, tak mi się spodobało!
Nauki w szkole, którą jest cały świat, nie da się dobrze zdefiniować, podzielić na przedmioty czy włożyć w dokładne ramy. Dziewczynki przy wsparciu platformy Centrum Nauczania Domowego oraz swoich rodziców realizowały podstawę programową, a w międzyczasie odkrywały ciekawe zakątki świata i obserwowały to, co niektórzy mogą zobaczyć jedynie w podręczniku do geografii.
– Widzę, że dziewczynki mają szerokie horyzonty. Bardzo chciałem, żeby ich świat nie kończył się na Bolesławcu, skąd pochodzimy, a nawet na Polsce – mówi Mariusz. – Chciałem, żeby czuły się obywatelkami świata urodzonymi w Polsce, żeby poznawały kultury, ludzi o różnych kolorach skóry, odmienne religie. Poprzez swoje zachowanie i to, co zobaczyły na świecie, chciałem pokazać dzieciom, że inności nie trzeba się bać, można ją zaakceptować, a wszyscy ludzie są równi, bez względu na to, jak wyglądają i co robią. Moim największym marzeniem było i jest to, by dziewczynki wychowywały się w przekonaniu, że różnorodność jest piękna.
Różnorodność łatwiej jest zrozumieć, gdy się ją pozna, a młode umysły zdają się chłonąć wszystko to co nowe.
– Dziewczynki bardzo dobrze opanowały język angielski – zaznacza Kamila, a Maja z rozbrajającą szczerością dodaje: – Moja koleżanka mi ostatnio powiedziała: „Jak przyszłaś do szkoły, to prawie w ogóle nie mówiłaś po angielsku, a teraz mówisz lepiej od swojego taty”.
Rodzice się śmieją, a ja dopytuję jeszcze o szkołę, o której wspomniała Maja. „Tytusińscy” rozpoczęli trochę inny etap w swoim życiu. Obserwując potrzeby dzieci, Kamila i Mariusz zdecydowali się zapisać je do placówki w Tajlandii.
– Chcemy na razie tu zostać tak, żeby dziewczynki miały szkołę, a w przerwach zamierzamy zwiedzić tę część globu – podsumowuje Mariusz. Żegnamy się, ekran i uśmiechy gasną, a do mnie wraca myśl „nie szkoła całym światem, ale świat całą szkołą”.
Edukacja w wolności i w zgodzie z przyrodą. „Inwestujemy w dzieci przeżyciowo”
Karolinę i Mario (Our Little Adventures) połączyły wspólne wartości, z których jedną była miłość do podróży. Gdy na świecie zaczęły pojawiać się dzieci: Marianka (9 l.), Jaś (7 l.) i Basia (4 l.), młodsza część rodziny naturalnie dołączyła do ekipy podróżników i ludzi lubiących aktywne spędzanie czasu, szczególnie na łonie natury.
Nie zwracając więc uwagi na słowa: „Po co zabieracie tak małe dzieci w taką daleką podróż? Przecież i tak nic nie zapamiętają”, odwiedzili z 2,5-letnią wówczas Marianką i 9-miesięcznym Jasiem Sanktuarium Słoni w Tajlandii.
– Wtedy dopiero zaczynało się mówić o wielopokoleniowym wykorzystywaniu tych zwierząt, takie sanktuaria zaczynały powstawać, teraz to już jest prawie że standard – opowiada Karolina. – My sami byliśmy tym wszystkim przejęci, tłumaczyliśmy naszej 2,5-letniej Mani, dlaczego nie wolno jeździć na słoniach. Wróciliśmy z Tajlandii, minął rok i możesz sobie wyobrazić, jakie było nasze zdziwienie, kiedy podczas oglądania filmu, w którym ktoś jeździł na słoniu, Mania, bardzo przejęta wstała i powiedziała: „Mamo, zobacz, tam jeżdżą na słoniu, a przecież nie wolno!”, my zaskoczeni pytamy, skąd ona o tym wie, na co nasza córka odpowiada: „Przecież byliśmy tam u słoni, pamiętam”.
To jedna z wielu historii, która pokazuje, jak dużo korzyści może przynieść dzieciom worldschooling. Karolina opowiada ich więcej. Uczestniczenie w warsztatach z procesu parzenia kawy w Kolumbii. Obserwowanie rafy koralowej podczas snurklowania w oceanie.
Był też worldschooling na mniejszą skalę, w którym przewodnią zasadą okazało się podążanie za dzieckiem. Kiedy Jaś interesował się dinozaurami, rodzina odwiedzała muzea geologiczne czy parki dinozaurów. W momencie gdy dzieci zafascynowane były podwodnym światem, wszyscy wybierali się do oceanarium.
– Worldschooling jest kontynuacją tego, co my zawsze robiliśmy z naszymi dziećmi. Dużo łatwiej jest się czegoś nauczyć, będąc tego świadkiem, mając możliwość uczestniczenia w procesie – mówi Karolina i dopowiada, że podróże są dla nich czymś naturalnym. Kiedy jeszcze oboje byli na etatach, starając się wykorzystywać wszystkie wolne dni w roku i urlopy, planowali dłuższe weekendy i zagraniczne, kilkumiesięczne wyjazdy.
W tym czasie ich dzieci chodziły jeszcze do placówek. Rok temu rodzina stanęła przed dylematem. Przerabiali już swój samochód wyprawowy, chcąc wyruszyć nim w podróż po Europie, kiedy w perspektywie pojawiła się praca na wyspie Koh Lanta i możliwość zamieszkania w Tajlandii.
– Pomyśleliśmy, że taka okazja może się nie powtórzyć i jeśli mamy ruszyć w podróż naszym domkiem na kółkach, to i tak to zrobimy, ale rok czy dwa na rajskiej wyspie będzie ciekawym doświadczeniem – opowiada Karolina.
Zamieszkali więc w domu z ogrodem. Tuż obok jest dżungla, gdzie można spotkać małpy, węże czy duże jaszczurki. Kawałek dalej tajska plaża. I choć – jak przekonuje Karolina – pracować pod palmą się tutaj nie da (jest za gorąco i słońce za bardzo świeci w monitor), to można doświadczyć dużej wolności: prezesi wielkich firm chodzą w klapkach i T-shirtach, dzieci biegają boso, a kobiety nie robią sobie makijażu. Każdy żyje po swojemu.
Edukacja Marianki, Jasia i Basi rozpoczęła się od dobrych i tych nieco trudniejszych doświadczeń w publicznej szkole systemowej, obecnie rodzeństwo uczy się w ramach edukacji domowej, ale też w tajskiej mikroszkole.
– Grupy są nieliczne, bo jest tam 12 dzieci w różnym wieku. Oprócz zajęć takich jak matematyka czy język angielski mają też wspólne gotowanie, wymyślanie scenografii do przedstawień czy projektowanie placów zabaw – mówi Karolina.
Niezaprzeczalnym plusem bycia członkiem takiej wspólnoty jest bliskie i namacalne doświadczenie wielojęzyczności i wielokulturowości.
– Ktoś mówi, że nie przyszedł dziś do szkoły, bo idzie do meczetu na modlitwy, a ktoś inny następnego dnia przynosi chałkę chanukową i się nią dzieli – relacjonuje Karolina. – Nam zależało na tym, żeby pokazać dzieciom, że świat jest różnorodny, a jednocześnie ludzie mogą żyć ze sobą w zgodzie. Marianka, Jaś i Basia mogą też zanurzyć się w języku angielskim i poznać inne języki – do tej szkoły chodzą uczniowie pochodzący z rodzin, gdzie wielojęzyczność jest czymś naturalnym.
Na edukację domową rodzice zdecydowali się z kolei, by mieć związek z Polską, zwłaszcza w tych pierwszych, formacyjnych latach nauki. Wyzwaniem okazało się nauczenie dzieci systematyczności, a dużą radością – możliwość uczestniczenia w procesie edukacyjnym w pełni, nie tylko po szkole. Pytam też o podstawę programową.
– Dostaliśmy tę listę zadań, które trzeba zrealizować i zapytaliśmy: „Naprawdę, tylko tyle?”. Przejście na edukację domową było dla nas czymś naturalnym, znaliśmy rodziców, którzy uczyli dzieci w ten sposób i osoby działające w Centrum Nauczania Domowego, więc tak naprawdę dodaliśmy tylko podstawę programową do tego, co i tak na co dzień robiliśmy – mówi Karolina.
Rodzina oprócz Tajlandii odwiedziła także m.in. Chile, Indonezję, Kolumbię, Kambodżę, Izrael czy Islandię. Dużo jeździli też po Europie. Dzieci miały więc szansę doświadczyć interdyscyplinarnej edukacji w praktyce. Zdobywały nie tylko wiedzę o świecie, ale też, obserwując swoich rodziców, uczyły się np. tego, jak radzić sobie w trudnych warunkach.
– Mieliśmy kilka takich sytuacji. Raz skończyło nam się paliwo, kiedy byliśmy na Islandii. Innym razem musieliśmy pożyczyć pieluchy (znaleźliśmy tylko takie o 3 rozmiary za duże) i przebieraliśmy Manię w zamieci śnieżnej. To nie są więc tylko ładne obrazki, które widać w mediach społecznościowych, ale też choroby, operacje, nagły brak pieniędzy, bo bankomat zjadł kartę, proszenie kogoś o pomoc. Ja bardzo się cieszę, że dzieci doświadczają tego wszystkiego z nami, bo dzięki temu widzą, że można poradzić sobie w każdej sytuacji i że ludzie wokół są dobrzy – opowiada Karolina.
Ekipa „Our Little Adventures” na Koh Lancie planuje zostać jeszcze do połowy 2024 roku. A później? Chwilowy powrót do Polski, spotkania z rodziną i przyjaciółmi, a następnie dalsze podróże – tym razem kampervanem po Europie i północnej części Afryki. A może coś zupełnie innego?
– Staramy się nie planować zbyt wiele, bo życie przynosi różne zwroty akcji. Naszym marzeniem jest zobaczenie Stanów Zjednoczonych, a szczególnie parków narodowych. Myślę, że dla Marianki, Jasia i Basi to też byłaby wielka frajda – mówi Karolina.
- - -
Zamykamy już powoli drzwi do szkoły, którą jest cały świat. Kiedy przed oczami mam wyprawy opowiedziane przez rodziny praktykujące worldschooling, przypominają mi się jeszcze słowa Karoliny. To właśnie one idealnie podsumowują całe rozważania o edukacji w podróży:
– My inwestujemy w nasze dzieci i w nas samych nie materialnie, ale przeżyciowo. Po jakimś czasie możesz zamknąć oczy i pamiętasz wszystko to, co tam się działo. Masz wspomnienia z różnych miejsc na świecie. I tego nikt ci nie zabierze.
Źródła:
1. Znaczenie słowa „schola”: wiktionary.org;
2. Definicja worldschoolingu za: time4learning.com;
3. Cytat Eli Gerzon za: naszerodzinnepodroze.blogspot.com [tłumaczenie własne].
Rozmowy przeprowadzane były w czerwcu i lipcu 2023 roku. Tekst pierwotnie ukazał się 5 września 2023.